Jakiś
czas temu zapowiadałam stworzenie postu z aktualizacją mojej
pielęgnacji włosów. Sporo czasu zajęło mi zebranie się do
usystematyzowania tych informacji i ostatecznie doszłam do ciekawych
wniosków, które wyzwoliły u mnie odwrotny skutek od zamierzonego.
Bo czy w ogóle jest o czym mówić? Rok 2017 zakończyłam z ogromną
ilością zużytych kosmetyków do pielęgnacji włosów. Odżywki i
maski przelewały się wręcz wiadrami. Moje włosy rosły jak
szalone. Aż nadszedł nowy rok i moje podejście zmieniło się o
180 stopni.
Jak
obecnie wygląda pielęgnacja moich włosów?
Zacznę
od faktu, że moje włosy nadal pozostają w swojej naturalnej
barwie. Z wiekiem bardzo one pojaśniały: z koloru kruczoczarnego
przeszły w ciemny brąz, a obecnie jest to brąz z jasnobrązowymi
refleksami, które powstały w naturalny sposób. Gdyby nie to, że
na mojej głowie pojawia się coraz więcej siwych włosów, to w
ogóle nie brałabym pod uwagę konieczności ich farbowania,
zwłaszcza, że bardzo lubię mój kolor. Niestety genetyka
sprezentowała mi pojedyncze, srebrzyste włoski, które zaczęły
się pojawiać już w wieku nastu lat. Obecnie nie są one jeszcze aż
tak widoczne, ale powoli zbliża się ten czas...
Obecna
długość moich włosów sięgnęła już linii poniżej biustu.
Słyszę dużo pochlebnych opinii na ich temat, ponieważ są geste i
zdrowe pomimo tej długości. Dla mnie jednak to małe przekleństwo
i marzę tylko, by udać się w Polsce do fryzjera. Nie zrozumcie
mnie źle. Uważam, że moje włosy są ładne, lecz wraz z długością
dostrzegam wiele wad w ich codziennym noszeniu. O wiele bardziej się
elektryzują, tracą na objętości czy wreszcie są mało praktyczne
przy mojej codziennej pielęgnacji, która zajmuje mi dwa razy więcej
czasu. Poza tym najlepiej czuję się w długości do połowy szyi i
w ten sposób zamierzam je również skrócić w kwietniu. By jednak
nie poszły one na „zmarnowanie”, chciałabym przeznaczyć je na
jakiś wyższy cel (ku niezadowoleniu moich koleżanek i kobiet z
najbliższego otoczenia).
Pielęgnacyjna
rutyna
Każdy
dzień rozpoczynam od umycia włosów, co odbywa się najczęściej
około godziny 8:00. Jest to niezmienny punkt mojego dnia, który
odbywa się już od lat nastoletnich. W ostatnim czasie nieco zmienił
się jednak sposób, w jaki wykonuję tę czynność. Od kilku
miesięcy do mycia używam nie jednego a dwóch, a nawet trzech
produktów. Jak dokładnie to wygląda? Posiadam problematyczną
skórę głowy ze względu na występujące u mnie schorzenie ŁZS.
Do skóry głowy muszę zatem używać sprawdzonego szamponu. W moim
przypadku dobrze sprawdzają się szampony przeciwłupieżowe H&S,
Fructis czy też niedawne odkrycie oczyszczający szampon Isana Med.
Odrobinę szamponu rozprowadzam po całej skórze głowy, wykonując
masaż i pozostawiam na około 2 minuty. Po tym czasie dokładnie
spłukuję produkt i zabieram się za długość włosów od
wysokości uszu w dół.
Tutaj
mogę bawić się nowościami i testować produkty, gdyż moje końce
są bardzo tolerancyjne i nie szkodzi im praktycznie nic. Do tego
celu używam zatem szamponów nawilżających, nadających blask, czy
regenerujących. Od czasu do czasu myję je również samą odżywką
do włosów, co także ma na nie wyjątkowo dobry wpływ. Od jakiegoś
czasu próbuję olejować włosy, jednak ograniczam się jedynie do
końcówek, na których rozprowadzam olejek arganowy. Olejowanie na
całej długości włosów (w moim przypadku) bardzo je obciąża, po
czym są one przyklapnięte i nie prezentują się najlepiej.
Ze
względu na opisywane wcześniej skłonności do powstawania łupieżu
nie powinnam używać suchych szamponów, gdyż tylko nasilają one
te objawy. Faktycznie sięgam po nie niezmiernie rzadko, wręcz w
sytuacji kryzysowej, co ma miejsce może raz na pół roku lub
rzadziej. Staram się także rezygnować z suszarek, prostownic i
tego typu urządzeń, które narażają włosy na obecność wysokich
temperatur.
Kontrowersyjnym
tematem jest z pewnością codzienne mycie włosów i na żywo
spotykam się z tak ogromną krytyką, jak gdyby chodziło chociażby
o zjedzenie kota. Wielokrotnie słyszałam już zdanie, które
otwiera mi nóż w kieszeni: „Jak przyzwyczaiłaś, tak masz! Teraz
się męcz!”. Działa to na mnie jak płachta na byka, zwłaszcza,
gdy słyszę to od fryzjerek! (Zdarzyło mi się być spytanym o
częstotliwość mycia, a potem została wylana fala pt: „No
słyszałaś Krysiu! Jak można taką krzywdę sobie robić?!”).
Tym czasem sytuacja wygląda bardziej skomplikowanie.
Cierpiąc
na Łojotokowe Zapalenie Skóry, które objawia się nie tylko na
twarzy, ale także skórze głowy, wręcz wpisane jest w objawy tej
choroby szybkie przetłuszczanie się włosów. Temat ten poruszałam
naturalnie z moją panią doktor, która przyjrzała się dokładnie
mojemu przypadkowi i nie jest to kwestia zwykłego przetłuszczania
się, lecz właśnie przetłuszczania łojotokowego. Wprost
powiedziała mi ona, że (przy ŁZS) jeśli włosy tego wymagają, to
należy spełnić te żądania. Naturalnie męczącym jest codzienne
mycie włosów (choć wykonując to przez połowę życia idzie się
przyzwyczaić), to są też gorsze przypadki. Opowiadała mi np. o
kobiecie, której tak szybko przetłuszczały się włosy, że myła
je 2 razy dziennie i wieczorem ponownie wyglądały one nieświeżo.
Z dwojga złego mój przypadek nie należy do najgorszych. Nie
wszyscy jednak wiedzą o mojej przypadłości, a i ja nie chciałabym
opowiadać na każdym kroku historii mojej choroby, która nawet dziś
jest często traktowana jak trąd, więc muszę znosić komentarze,
dotyczące tego jak niemądrze postępuję.
Na
zdjęciach dostrzec możecie moje całe zapasy kosmetyków do
pielęgnacji włosów. W tej kwestii dobrze zadziałały moje zużycia
i doszłam do sytuacji, w której odżywki i maski do włosów kupuję
na bieżąco. Staram się też nie przesadzać z ilością
kosmetyków, więc posiadanie jednego produktu z każdego rodzaju w
zupełności mi wystarczy. Ostatnio często pojawiają się u mnie
szampony marki Guhl, ponieważ testuję ich działanie, by móc
opisać je dla Was w poście. Od kilku dni używam również szamponu
Pharmaceris – specyfiku przeznaczonego właśnie dla osób z ŁZS i
pierwszy kontakt jest bardzo udany.
A
jak wygląda Wasza pielęgnacja włosów?